Szedłem właśnie po najwyższych szczytach Gór Kubi. Pogoda był ponura; chmury ciężkie i zapowiadało się na burzę...
Gdy tak wędrowałem myśląc o przyszłych szczeniakach zobaczyłem w dali błysk a po chwili rozległ się huk.
No pięknie - pomyślałem.
Zacząłem szybko schodzić. Bez większych przygód dotarłem na ziemię. Zaczęło padać i nic nie było widać. Zacząłem iść powoli i ostrożnie. Poprzez dźwięki wyjącego wiatru i hałasu spadającej wody usłyszałem ciche warczenie. Zaciekawiony zacząłem iść w stronę źródła dźwięku. Nagle z krzaków wyskoczył ryś!
Mimo, że odskoczyłem wielki kot zadał mi w bark ranę swoimi długimi i ostrymi jak brzytwa pazurami. Kot skoczył znowu. Nie zdążyłem uskoczyć i przygwoździł mnie do ziemi. Nie mogłem oddychać. Zaczął drapać mi bok. W końcu przestał. Byłem cały we krwi; z pyska lała mi się czerwona posoka. Dusiłem się
- Wy nędzne stworzenia - usłyszałem chrapliwy głos kota.
Drapnął mnie raz jeszcze - w szyję i uciekł...
Leżałem długo... Walczyłem ze śmiercią... Ale w końcu zrozumiałem - nie wygram. Ostatnimi siłami zdołałem się podnieść. Księżyc był piękny; w pełni i świecił jasno. Uśmiechnąłem się po raz ostatni. Wziąłem oddech i zawyłem - długo, przeciągle, żałobnie. Padłem na ziemię. W ostatnie sekundzie usłyszałem wycie innych wilków z watahy... Umarłem...
<Tak oto zginął Alpha Watahy Czarnej Rzeki - Kazan. Umarł szczęśliwy i już nigdy nie wróci...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz