Wstałam wcześnie rano i wyszłam nie budząc Kła. Było dość zimno jednak
miałam grube futro więc nie przejmowałam się i poszłam na łąkę. Biegało
po niej spore stado saren. Pobiegłam za nimi ścigając je jak szczeniak
dla zabawy. Po chwili poczułam zapach padliny więc pobiegłam za nim .
Zaczęłam się skradać gdyż poczułam także jakiś inny niezbyt przyjemny
zapach. Gdy stałam przy niej rozglądnęłam się i nie widziałam nic, więc zaczęłam jeść. Po trzech gryzach poczułam wielki ból w brzuchu jednak
nie były to szczeniaki które miały się wkrótce urodzić,były to pazury
niedźwiedzia przecinające mi brzuch.
Upadłam i pomyślałam że mogło to zabić szczenięta bo nic nie czułam.
Chciało mi się płakać jednak nie zrobiłam tego i rzuciłam się na
przeciwnika i po dłuższej walce przegryzłam mu szyje.
Postanowiłam wrócić do jaskini. Szłam z wielkim smutkiem nie wiedząc czy małe żyją.
Gdy weszłam do jaskini zobaczyłam Kła który podbiegł do mnie przerażony moim widokiem i mnie przytulił.
Byliśmy smutni jednak po chwili zaczęło się... Szczeniaki
postanowiły się urodzić wkrótce przed nami leżało 7 szczeniąt. Kieł był
szczęśliwy jednak ja byłam nie pewna jeden maluch się nie ruszał.
-Kieł! On nie oddycha!-wrzasnęłam,przytuliłam się do niego i rozpłakałam się ruszając nim.
-Rose! On otwiera oczy!-wykrzyknął Kieł.
Faktycznie, maluch zaczął oddychać i piszczeć. Byliśmy szczęśliwi i nazwałam małego Szczęściarz.
Kieł?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz